wtorek, 12 listopada 2013

Proste, a dobre, czyli...

...weźmy się i ogarnijmy.

System może znany, a może i nie, jednak szalenie prosty i przydatny: pomaga się zorganizować i daje motywację w myśl zasady "życie byłoby o wiele prostsze, gdybyśmy widzieli nasze statystyki!".

 Wiele nie trzeba: korzystamy z podstawowych dobrodziejstw Excela. Pionowo wpisujemy nazwę materiału, z którego korzystamy, poziomo umieszczamy daty. Tu od Was zależy, jak wypełnicie resztę: ja na ten przykład majstruję sobie testy (słówek, wybranego rozdziału podręcznika, temu podobne), następnie uzyskane z nich punkty przeliczam na procenty i wpisuję w odpowiednią rubryczkę. Codziennie tę kartkówkę powtarzam aż do uzyskania minimum 95% - po tym odczekuję miesiąc i sprawdzam, ile zapamiętałam. Jeżeli zejdę poniżej 90%, powtarzam zabawę od nowa. Jeżeli z czystego lenistwa w danym dniu opuściłam powtórkę, zaznaczam pole na czerwono.

 Oczywiście, możecie wpisywać, co Wam się podoba - liczbę poznanych w danym dniu słówek, czas wysłuchanego w obcym języku nagrania, czy proste "TAK", uczyłem się dzisiaj przynajmniej kwadrans. Tak skonstruowana tabelka pomaga się zorganizować, ale przede wszystkim pokazuje efekty naszej pracy - widok wypełnionych przez tygodnie pracy tabelki daje mnóstwo satysfakcji i utwierdza w przekonaniu, że poświęcony czas nie poszedł na marne.

 Z wyrazami szacunku
Kazik


sobota, 9 listopada 2013

Głosie, wróć!, czyli...


 ...przerywnik o charakterze prywatnym. 
 Jak to w życiu: ostatnio... /tu wstawić standardowe bla bla bla, nie ma czasu, ple ple ple, studia, człowiek ledwie żyje i inne tego typu hurr durr/. W listopadzie zebrałam się w sobie, by wreszcie zmierzyć się z moją fonetyczną nemezis: zwarciem krtaniowym, za którym kroczą podstępni wasale, to jest [ħ] i [ʕ], a za nimi lezie nie mniej zdradziecki [ɣ]. Nie ukrywam, w nauce skupiam się na biernym rozumieniu, a najmniej troszczę się o samą wymowę - co nie znaczy, że ją całkowicie olewam, no bo jak tak można. Niestety, w większości wypadków nie mam nikogo, kto by wyłapał moje błędy i je skorygował, więc wiedza na temat artykułowania poszczególnych cudów fonetycznych ogranicza się do teorii. Tak czy siak, w przypadku początków z językiem perskim nieźle mi to nabruździło i opanowania tego nieszczęsnego zwarcia i gardłowego "h" nie da się po prostu przeskoczyć.
 Kiedy jednak przygotowania teoretyczne były na ukończeniu, dosłownie z dnia na dzień dostałam paskudnej chrypy i straciłam głos.



 Widać tak miało być, bo mam w głowie teraz zupełnie coś innego: litewski. Na naszym roku pojawiła się studentka na wymianie, prosto z Uniwersytetu Wileńskiego. Bardzo sympatyczna dusza, miło jej się słucha (zwłaszcza, jak mówi o Litwie - bardzo tęskni!), świetnie mówi po polsku i szczerze angażuje się w naukę. Nie wiem, jak to się stało, ale w pewnym momencie umówiłam się z nią na naukę litewskiego - z czego to wynikło, jak przeszłyśmy na ten temat, jak udało nam się tak szybko omówić szczegóły, nie mam pojęcia, efekt się liczy. Zanim moja krtań podziękowała za współpracę, udało nam się przeprowadzić jedne zajęcia. Litewski zapowiada się naprawdę ciekawie (dacie wiarę, że ok. 3000 archaicznych słów funkcjonuje w codziennej litewszczyźnie? Takich, co nic się nie zmieniły od czasów języka praindoeuropejskiego? Czary!), ma przyjemne brzmienie i niezwykle się cieszę, że tak świetnie trafiłam. Właśnie uczę się słówek z piosenki dla dzieci o pająku (voras), który nazywał się Piotr (Petras), nie był gruby (storas), ale wlazł swoją długą nogą (savo ilgą koją) na terytorium innych pająków. I przyszły trzy inne pająki (vorai) i kazały mu to wyrośnięte odnóże zabierać z ich pajęczej ziemi. Dzieciak wykonujący piosenkę mnie wkurza, ale sama historyjka do mnie przemawia.

 Wzięłam się za powtórkę hiszpańskiego - to przerażające, ile człowiek zapomniał. Co mnie jednak pociesza, toto, że generalnie słownictwo pamiętam, z gramatyką sobie radzę, a najwięcej błędów popełniam w stawianiu akcentów.
Tyle z prywaty. Nie dajcie się jesiennej aurze!

Z wyrazami szacunku
Kazik

piątek, 25 października 2013

No i czemu tak buczysz, czyli...

...daj buzi, kwiatuszku!

 Jaki jest koliber, każdy widzi - małe toto, kolorowe i kochane, i niemal wszędzie nazywa się tak samo. Nazwa pochodzi prawdopodobnie od jednego z języków karaibskich, którą to następnie rozprzestrzenili Hiszpanie. Colibrí - no ładnie brzmi, ciężko się przyczepić, choć istnieją co najmniej dwie nazwy, które bardziej postawiły na wyobraźnię.

 Hummingbird - tak to anglojęzyczni wołają na te cudeńka, co niezdarnie można tłumaczyć jako "buczący ptak". Hum to jest buczeć, szumieć, szmerać, ale także nucić, przy czym to nucenie to takie bardziej murmurando. I tego ostatniego w przypadku opisu kolibra bym się trzymała.

 Więcej poezji odnaleźli w sobie Portugalczycy. Na równi z określeniem colibri funkcjonuje
bowiem beija-flor, czyli "całuje kwiat".
 No przesłodkie.
 Portugalska wikipedia podaje także określenia chupa-flor (ssie kwiat) czy pica-flor (szczypie, tyka, trąca...).

 Na koniec ciekawostka: Aztekowie wierzyli, że po śmierci wojownicy powracali na ziemię pod postacią kolibrów. Nie wiem, dlaczego broczący krwią wojak skojarzony został z tymi delikatnymi, wręcz pociesznymi stworzeniami, ale dobra tam.

 Z wyrazami szacunku
 Kazik


sobota, 5 października 2013

Niech doba ma więcej godzin!, czyli...

...hobby musi na jakiś czas przenieść się do budy.

To będzie pracowity rok i nauka zaczęła się pełną parą. Niestety, w związku z tym, moje językowe hobbiątko przechodzi w stan hibernacji - dla dobra sprawy. Niby jak coś się bardzo kocha, to się zawsze wygospodaruje trochę czasu, ale chwilowo siedzę od rana do wieczora na zajęciach, a w bibliotece to już praktycznie mieszkam i śpiwór pod szafką z literaturą polską rozłożyłam, i nie wyobrażam sobie, by jeszcze na bieżąco języki powtarzać...

Ale jest wszak wyjątek, i to nie lada jaki!


 Miałam to szczęście uczęszczać na darmowy kurs hindi sponsorowany przez ambasadę, niech im Bóg wynagrodzi w tym, co ambasadorociątka lubią najbardziej. Kontynuuję naukę na poziomie zaawansowanym z nowym nauczycielem - bardzo sympatyczny gość, który się tak tym wszystkim przejmuje, jakbyśmy mu za to płacili.
 Poprzednie zajęcia były bardzo przyjemne i dość lajtowe. Spotykaliśmy się późnym piątkiem i na luzie rozwieszaliśmy sobie kolejne literki dewanagari jak pranie. Nowy prowadzący ma ambitny i wycieńczający program, i stara się wycisnąć z naszych materiałów, ile się da. Bardzo to wszystko piękne, motywujące i ładne, gdyby nie to, że z półtorej godziny tygodniowo zrobiło się pięć godzin (!), po połowie we wtorek i czwartek, plus praca domowa z materiałów umiejscowionych na koncie grupy. Nawet, jak będę tam tylko chodzić i ładnie wyglądać, to mnóstwo się nauczę drogą bierną. O ile nie umrę do tego czasu z wyczerpania, czego postaram się uniknąć.

I pomyśleć, że końcem wakacji wypożyczyłam podręcznik do perskiego i kursik alfabetu arabskiego. Doszłam do połowy liter i opanowałam podstawy podstaw, mam nadzieję, że mi to nie wyparuje do następnej sesji z tym pięknym językiem. Nic to, pozostaje mi się cieszyć moim hindi, tym bardziej, że darmowym! I nie mam weksli do zapłacenia, i żyję! Pan Bóg jest dobry.

Z wyrazami szacunku
Kazik

PS Dzisiaj widziałam ofertę promocyjną SOUL - szkoły językowej zajmującej się w Krakowie nauką rzadko w Polsce wykładanych języków. Fiński dalej drogi, ale jak zobaczyłam obniżkę na szwedzki, to mi mało serce z żalu nie pękło, bo mnie stać, zaskórniki mam!
Ale muszę być twarda!
Bede!
No, to spieprzam!

piątek, 13 września 2013

Internetowe gierki, czyli...

...pomarnujmy trochę czasu z sensem.

 Dzień mija, praca na jutro nie zrobiona, a my mulimy przed ekranem, grając w jakieś bzdurowate - ale jakże miło zabijające czas! - gierki. Brzmi znajomo? Czemu trochę nie oszukać sumienia i połączyć to leserstwo z czymś pożytecznym?

FREE RICE
 Ucząc się, karmisz głodnych.
 Słucham?
 Freerice to fundacja opiekująca się głodującymi, a przy okazji wspierająca darmową edukację. Jak to robią? Na swojej stronie zamieścili serię gier edukacyjnych. Za każdym razem, gdy podasz prawidłową odpowiedź, u dołu strony pojawia się banner sponsora, a pieniądze z reklamy idą na zakup ryżu. Wydaje się mało, jednak ziarnko do ziarnka!...
 Początkowo Freerice skupiał się na językach, przede wszystkim angielskim, jednak były i podstawy francuskiego, hiszpańskiego i niemieckiego, z czasem dołączyły do nich włoski i łacina. Dziś można podciągnąć się także z matematyki, chemii, geografii, anatomii, literatury, sztuki czy zaznajomić się ze słynnymi cytatami.

GREAT LANGUAGE GAME
 Typowa reakcja, gdy ucząc się nowego języka, po raz pierwszy stykamy się z nagraniem: "OH LOL tak bardzo nic nie rozumiem przecież wszystko brzmi tak samo nope nope nope czy ja kiedykolwiek będę wiedzieć o czym oni mówią???".
  Oczywiście po pewnym czasie okazuje się, że zrozumieć obce narzecze jak najbardziej da się. Ba, okazuje się, że szybko zaczynamy rozpoznawać dany język nawet nie po słowach, a melodii języka! Great Language Game to świetna okazja, by przekonać się o tym, jakim bogactwem dźwięków dysponujemy i jak intuicyjnie jesteśmy w stanie rozróżniać poszczególne języki.
Gra jest prosta: po odtworzeniu danego nagrania mamy wybrać, w jakim języku przemawiał speaker. Początkowo mamy do wyboru trzy opcje, z czasem pojawia się ich cztery, pięć, sześć... Za każdą dobrą odpowiedź dostajemy 50 punktów, trzy błędy i rozgrywka się kończy. Po sesji u dołu ekranu pokazują się nasze błędne odpowiedzi, krótkie opisy nierozpoznanych języków i linki pozwalające zainteresowanym dowiedzieć się więcej. Na dzień dzisiejszy strona zawiera 78 języków, po kilka nagrań na każdy.
Mój rekord to 800. Powiem, że nieźle wciąga.

Bawcie się dobrze!

 Z wyrazami szacunku
Kazik

wtorek, 27 sierpnia 2013

Przemoc domowa w piekle, czyli...

... ach, jak lirycznie!

Rzadko się zdarza, żeby naraz świeciło słońce i deszczyk padał, ale jak już, to jest po prostu miodnie - jakoś tak świeżo, jakoś tak jaśniej, jakoś tak subtelnie, a jak jeszcze się tęcza na koniec pokaże!... W angielskim ten cud natury atmosferycznej określany jest mianem "sunshower".

 Najwyraźniej tylko mnie ta pogoda wprowadza w pogodny nastrój, bo folklor krajów anglojęzycznych jest zgodny co do tego, że diabła szlag trafia na widok tak pięknego dnia stworzonego przez Pana Boga, i z tej złości zaczyna prać swoją żonę - a deszcz jej łzami. W bezbożnej Francji nie dość, że bije, to jeszcze żeni się ze swoją córką: "le diable bat sa femme et marie sa fille"! Patologia w tym piekle i tyle.

Okazuje się, że w innych częściach świata skojarzenia są bardzo podobne - albo diabeł ucieka się do przemocy wobec swojej lubej, albo świeci i pada przy nietypowych ślubach, zwykle lisów. Liski biorą śluby w Japonii, we Włoszech czy na Malezji, w Bułgarii na ślubnym kobiercu staje niedźwiedź, w Korei to tygrys szykuje się do zmiany stanu cywilnego, użytkownik hindi będzie mówił o związku małżeńskim szakali, w Suahili hajta się słoń z lwem. W Grecji taka pogoda to znak, że ślub wzięli ludzie ubodzy, w Hiszpanii stara kobieta złapała męża, w Turcji zaś do tego świętego sakramentu przystąpiły same diabły. Na Litwie deszcz to sieroce łzy, a słońce to symbol pocieszającej babci. Prozaicznie wypadają Rosjanie, którzy używają takich określeń jak "blady deszcz" czy "grzybny deszcz" - nie ma przecież bardziej wymarzonej pogody dla grzyba, niż wilgoć i słoneczko jednocześnie!

A w Portugalii sympatyczny akcencik, tam bowiem funkcjonuje dziecięca rymowanka: "Deszcz pada, świeci słońce, czarownice pieką miękki chleb". Podobnie jak u nas, prawda?

Pozwoliłam wypisać sobie tylko niektóre przykłady - jeżeli temat Was zainteresował, zerknijcie po więcej na tę stronę, gdzie autor zebrał różnorakie określenia na "sunshower" z czterech stron świata. Należy mieć na uwadze, że wiele z tych haseł ma korzenie w folklorze i wielu współczesnych użytkowników danego języka nigdy o nich nie słyszało - o ile przydać się może w Japonii, Korei czy Rosji, tak znajomość pozostałych jest raczej ciekawostką. Ale kto nam zabroni wiedzieć więcej? I dlaczego w polskim nie dorobiliśmy się takiego słowa?

"Deszczyk pada, słonko świeci,
Baba-Jaga masło kleci!"

Z wyrazami szacunku
Kazik


środa, 14 sierpnia 2013

Żarty do wyboru, do koloru, czyli...

...nie wszędzie humor jest tylko czarny.

 Nasza nacja traktuje dowcipy z pogranicza jak solidnie doprawione przekąski: dowcip może być w domyśle "pieprzny", odpowiednio przyprawiony rozgrzewająco "pikantny", albo kucharz nie ma dobrego smaku  i jego żarty są po prostu "niesmaczne". Jak to ma się z innymi językami?

 Czarne poczucie humoru zyskało swoje miano dzięki "Anthologie de l'humour noir" - francuskiej antologii czarnego humoru opracowanej przez słynnego pisarza, znanego jako André Breton. Określenie to zrobiło światową karierę, i oczywiście mają jego odpowiednik także anglojęzyczni osobnicy - black humor. Komedie reprezentujące tego rodzaju żarty określane są jako black comedy i nie należy ich mylić z black sitcom - amerykańskimi sitcomami, których obsadę stanowią czarnoskórzy aktorzy.
 Istnieje także termin blue joke, ale niech ta sympatycznie smerfna barwa Was nie zmyli! Blue jokes bowiem skupiają się na tematach tabu i lwia część z nich opiera się na wulgarnym podejściu do seksu oraz niekulturalnym słownictwie.
 Cały ten wór mieszczący w sobie kloaczny humor, kawały prosto z cmentarza, rasistowskie satyry i wszelkiego rodzaju żarty nienadające się do opowiadania przy stole bądź puszczania przed dobranocką podpisany jest off-color humor.

 I na koniec erotyczne żarciki za hiszpańską granicą. Odpowiednikiem naszego "pikantnego dowcipu" jest chiste verde - przy czym verde tłumaczy się jako "zielony" bądź "niedojrzały". I faktycznie, zazwyczaj tego typu kawały stoją na poziomie nakręcanego hormonami gimnazjum, określenie bardzo celne.

Z wyrazami szacunku
Kazik

sobota, 10 sierpnia 2013

Języki to złośliwe dranie, czyli...

...znalezione podczas przeglądania Tumblra:
 
spanish and italian: So THESE words are feminine and THESE words are masculine, and you ALWAYS put an adjective AFTER the noun.
french: haha i dont fuckin know man just do whatever
german: LET'S ADD A NEUTRAL NOUN HAHA
english: *shooting up in the bathroom*
gaelic: the pronounciation changes depending on the gender and what letter the word starts and ends with and hahah i dont even know good fucking luck
polish: here have all of these consonants have fun
japanese: subject article noun article verb. too bad there's three fucking alphabets lmao hope your first language isn't western
welsh: sneeze, and chances are you've got it right. idfk
chinese: here's a picture. draw it. it means something. it can be pronounced three different ways. these twenty other pictures are pronounced the same but have very different meanings. godspeed.
Arabic: so here's this one word. it actually translates to three words. also pronouns don't really exist. the gender is all in the verb. have fun!
Latin: here memorize 500 charts and then you still dont know what the fuck is happening
Sign Language: If you move this sign by a tenth of an inch, you'll be signing "penis
Russian: we have a billion rules but they all counter each other have fun bitches
 
 
Z wyrazami szacunku
Kazik

czwartek, 1 sierpnia 2013

Hindi, lekcja 1 - suszymy lotosy

/Namaste/!

Może z ciekawości zerknęliście na strony indyjskie i mało Was nie zgięło, jak zobaczyliście ekran zagęszczony tajemniczymi znakami - jako że literki "wiszą" na pionowej kresce, wygląda to jak pole suszącego się prania. Nie lękajcie się, powolutku przerobimy podstawę, czyli alfabet zwany dewanagari, stopniowo wprowadzając zwroty i zasady gramatyczne. Zaczynajmy!

- "KA"

Jeżeli zastanowiło was, czemu napisałam "ka" miast "k", spieszę z odpowiedzią. Dewanagari jest alfabetem sylabicznym, dla nas oznacza to tyle, że każda spółgłoska w podstawowej wersji idzie od razu w pakiecie z krótkim "A". Wyjątkiem jest sytuacja, gdy zaznaczy się obecność innej samogłoski lub spółgłoska znajduje się na końcu wyrazu, ale to nam wyjdzie w praniu.

- "LA" 
- "MA"

Skoro już wiemy, jak wyglądają trzy litery, spróbujmy złożyć z nich wyrazy. No to może...

कलम (m) - pióro, długopis /kalam/
Nie przeczytamy tego jako "klm", nie "kalama", tylko "kalam", dodając do spółgłosek krótkie "a". Zasada ta nie dotyczy liter znajdujących się na końcu wyrazu, które zostają takie sobie samotne...

Może małe ćwiczonko? Spróbujcie samodzielnie przeczytać następujące wyrazy. Ich transkrypcja znajduje się w nawiasach. 
(m) - lotos [ /kamal/ ]
- mały/mała [ /kam/ ]
कल - wczoraj/jutro [ /kal/ ] (tak, dobrze czytacie, ten wyraz może mieć dwa tak mylące znaczenia :))
(m) - brud, ekskrementy [ /mal/ ]

I jak się Wam podoba na początek? Mam nadzieję, że przy nauce słówek będzie bardziej się utrwalać niż mieszać! Pamiętajcie, by uczyć się rzeczowników z rodzajnikiem, rodzaj (w hindi jest tylko męski i żeński) ma duży wpływ na odmianę.

BONUS: oto link do strony, na której możecie zobaczyć, jak zapisywać daną literę, posłuchać jej wymowy w wersji żeńskiej i męskiej oraz zapoznać się z przykładowym do niej słowem. Niezwykle przydatne, warto korzystać!

Z wyrazami szacunku
Kazik

wtorek, 30 lipca 2013

"Baise-moi!", czyli jak we Francji...

...nie zamienić romantycznej randki w scenę porno.

 Różne są motywacje, by zacząć uczyć się nowego języka. Nie brakuje nastolatek decydujących się na naukę francuskiego, skuszonych jego miłosną otoczką rodem z nastrojowych pocztówek i filmów romantycznych z wieżą Eiffela pochylającą się w ciepłą noc nad parą splątanych w namiętnym uścisku kochanków. Motywacja dobra jak każda inna.

 Nasza skłonna do wzruszeń dziewoja wklepuje więc w Google Translate "pocałunek"/"całować", i wyskakuje jej baiser. Słowo zostaje kilka razy powtórzone z należytym rozmarzeniem i nawet biedaczka nie wie, że właśnie wlazła w upokarzającą językową pułapkę. Owszem, baiser wywodzi się z łacińskiego basiare, które stanęło za wzór hiszpańskiemu besar czy włoskiemu baciare, jednak wraz z wulgarną seksualizacją niewinne "całować" przeszło w ordynarne "pieprzyć". Uj.

 Okazuje się, że naszą rozmarzoną adeptkę francuskiego mogłoby zwieść nawet oparcie się na bardziej wiarygodnych źródłach. Mój słownik polsko-francuski WP wydany w 1983 roku także informuje tylko o całowaniu, co jest zrozumiałe - staruszek nie załapał się na tę niedawną właściwie przemianę. Co ciekawe, przy ustawieniu w GTranslate tłumaczenia z francuskiego na angielski, program poda "fuck" jako alternatywę tłumaczenia. Wikisłownik podaje trzy różne znaczenia.

Pytanie: jak mówić o całowaniu, nie narażając się na wprowadzanie dwuznaczności i niedojrzałych skojarzeń? Najbezpieczniej jest użyć embrasser, ale i tu kolejna pułapka! W słownikach bowiem tłumaczy się ten czasownik jako "obejmować", choć bardzo rzadko stosuje się to w tym znaczeniu.
Jeżeli chcecie mieć 100% pewności, możecie używać embrasser sur la bouche - "całować w usta". I święty spokój.

"Baise-moi" to zmyślony przeze mnie potworek i nijak nie funkcjonuje on w znaczeniu "całuj mnie". Po wpisaniu go w wyszukiwarkę wyskoczy wam francuski film o tym samym tytule, w Polsce wydany pod nazwą "Gwałt". Historia dwóch przyjaciółek (granych przez aktorki porno), które po brutalnych przeżyciach rozpoczynają krucjatę przeciwko społeczeństwu - wędrując po Francji wykorzystują seksualnie napotkanych ludzi i mordują ich. Brzmi jak szkielet "fabularny" filmu gore-porno, nie? Produkcja zasłynęła wyjątkowo szokującymi scenami przemocy, którymi zarobiła sobie wieczny ban w Malezji, Irlandii, Australii i Singapurze. Ba, nawet we Francji został zakazany po pierwszych seansach, co wywołało dyskusję o moralności i granicach wolności słowa. Zwabieni kwaśnym zapaszkiem skandalu? Recenzenci i widzowie nie zostawiają wiele suchych nitek na tej produkcji, a pozytywnej opinii jak ze świecą szukać. Zamiast oglądać takie głupoty, lepiej francuskiego byście się pouczyli.

Jeżeli zniecierpliwi Was wahanie waszego partnera, szepnijcie z pasją "Embrasse-moi!..." ("Całuj mnie!...). Obejmować jest serrer dans le bras, dosłownie "zamykać w ramionach".

Podsumowując: "baiser" użyte w odpowiednim kontekście wśród starszych ludzi z pewnością zostanie odczytane jako "pocałować", jednak młodzi Francuzi traktują je jako wulgaryzm. Lepiej jest unikać tego słowa - tak na wszelki.

 Z wyrazami szacunku
Kazik


wtorek, 16 lipca 2013

Językowa mądrość ósemek

 Ósemki - szczękowe upierdlistwo, pozwalające przeżyć nam powtórnie męki ząbkowania. Dentyści do dziś dyskutują, czy należy je usuwać, czy zostawić w spokoju, Amerykanie mają z góry opłacony obowiązkowy zabieg, my zaś zostawmy stomatologię i skupmy się na nazwach, jakimi obdarzono te spóźnialskie zęby.

  Po łacinie ochrzczono je "dens sapientiae", i odpowiedniki tej nazwy rozeszły się jak świat długi i szeroki: chociażby francuskie "dents de sagesse". Podobne określenia usłyszymy też w Niemczech, Skandynawii, na Węgrzech, w Czechach, Rosji, Grecji... 

 
Udało się nieco wybić Hiszpanom z ich "muelas de juicio" - zęby rozsądku. W Ameryce Południowej powszechnie używa się słowa "cordales". Podobnie inny odcień znaczeniowy stosuje się w rumuńskim ("molarii de minte" - zęby umysłu, myśli) oraz w hindi (ज्ञान दांत - /jñān dāṇt/ zęby wiedzy). 

 Jednak okazuje się, że niektóre nacje wykazały się większą oryginalnością. Tak jak Japończycy, którzy zdecydowali się na 親知らず - zęby nieznane rodzicom. Że wiecie, jak się zaczynają wyżynać, to się idzie na swoje i rodziciele nie muszą tego oglądać. 

Nagroda główna wędruje jednak do Koreańczyków za 사랑니 /sa-rang-ni/ - zęby miłości. Skąd im się to wzięło, trudno powiedzieć - w każdym razie, nazwę tę można spotkać w tytułach książek i piosenek o miłości pełnej bólu (skojarzenie zrozumiałe). Wklejcie sobie w YouTube, a wyskoczy wam sporo piosenek, zwłaszcza utwóry o tymże tytule zespołu "S" czy piosenkarki "IU" systematycznie się powtarzają. 

Na sam koniec, proza życia, czyli Turcy i ich "yirmi yaş dişleri" - zęby dwudziestolatków, jako że statystycznie najczęściej wtedy ósemki się wyżynają (a mogą to zrobić między 17. a 25. rokiem życia).

Notatka na podstawie artykuliku o zębach mądrości w "National Geographic", nr 3 z 2008 roku.

Z wyrazami szacunku
Kazik


poniedziałek, 15 lipca 2013

Tatuś-pacyfista i skłóceni bracia, po jakiemu mówi się w Indiach?

Z dumą informuję, że już lada moment będę się sztachać zapachem świeżo wydrukowanego dyplomiku, będącego materialnym dowodem na to, że umiem zapisać "mango" i inne słowa obejmujące podstawy języka hindi. Wiwat ja!


 Noszę króliczą łapkę wypchaną święconą miazgą z czterolistnych koniczynek, więc miałam to szczęście uczyć się tak egzotycznego języka za darmo, w ramach dobroci hinduskiej ambasady pielęgnującej przyjaźń polsko-indyjską.

 Dlatego planuję mały, nieregularny cykl lekcji tego niezwykłego języka. Wy się co nieco dowiecie, a ja sobie porządnie powtórzę.

Garść faktów.

W Indiach 22 języki mają status oficjalny, przy czym najczęściej stosowanym jest język hindi, którym włada tak wielka część narodu, że udało mu się zająć trzecie miejsce na podium najpopularniejszych języków świata. Jego nazwa pochodzi od perskiego słowa hindī, znaczącego nic innego jak "indyjski".

By w pełni zrozumieć miejsce na językowej mapie hindi, należy zapoznać się z jego papą i bratem - hindustani i urdu.

 Hindustani to werbalny pomost kulturowy zrodzony na rzecz wspólnej koegzystencji Hindusów i muzułmanów. Najlepsze lata jego rozkwitu to wiek XIII-XVIII, kiedy to muzułmanie przejmowali kontrolę nad tymi obszarami. Hindustani to ewenement wśród języków - da się go bez problemu zapisać zarówno alfabetem indyjskim (dewanagari), jak i znakami perskimi. Niestety, skończyło się dobre wraz z rozpadem Indii Brytyjskich na Indie i Pakistan w 1947. Tak oto w wyniku zaostrzających się postaw ideologicznych rodzą się bliźniaki, urdu i hindi. Pozwolę sobie zacytować fragment z dziewiątego tomu serii "Linguistic Survey of India" autorstwa G. Giersona: "Nazwę <<urdu>> można przypisać tej szczególnej odmianie hindustani, w której często występują słowa perskie i którą z tego powodu można zapisać tylko alfabetem perskim; analogicznie <<hindi>> można przypisać tej postaci hindustani, w której przeważają słowa sanskryckie i którą z tego powodu można zapisać tylko tylko pismem dewanagari." W praktyce podstawowe zwroty i konstrukcje gramatyczne są jednakowe, przy dobrej woli porozumienie się przy użyciu kolokwialnej formy jest bezproblemowe, a ze zrozumieniem dialogów w filmach nikt nie ma najmniejszego kłopotu. Jednak im bardziej oficjalna, literacka forma, tym szybciej rozszerza się przepaść, sprawiając, że oba języki stają się niezrozumiałe. Warto przypomnieć, że Gandhi, marząc o wspólnym kraju, chciał wskrzesić hindustani i uhonorować je statusem języka urzędowego. Niestety...

Zaciekawieni? Słusznie! Wyczekujcie kolejnego odcinka, w którym to zabierzemy się za podstawy podstaw - alfabet. Szykujcie zeszyty w linie i nowe wkłady do długopisów!

Szukasz więcej informacji o historii hindi? Polecam na dobry początek książkę "Język hindi" pani Danuty Stasik, z której to zaczerpnęłam informację do tej notki - znajdziesz tam m. in. przegląd publikacji na ten temat oraz opis dialektów czy rodzajów słownictwa.

Z wyrazami szacunku
Kazik
 

poniedziałek, 8 lipca 2013

Ucz się francuskiego z monsieur Dostojewski!

 Metod uczenia się języków jest ohohoho i jeszcze trochę, z pewnością opisy niektórych z nich zagoszczą i na tym blogu. Najlepsze z nich mają to do siebie, że zaprzęgają cały mózg do roboty, ale o tym kiedy indziej - tak czy owak, lepiej zapamiętujemy słówka i zwroty w danym kontekście. To jeden z powodów, dla których lepiej jest czytać książki w oryginale. Co ma począć jednak biedny żuczek, który naukę nowego narzecza ledwo co zaczął i w ledwo poznanej mowie umie powiedzieć "kot" i "piję sok"? Chwilowo może mieć namiastkę namiastki tegoż dzięki cudowi przypisów.

Ooo, dlaczego, dlaczego niektóre książki żałują nam przypisów objaśniających obce zwroty?! W celach edukacyjnych? W sensie, że jak komuś zależy, to sprawdzi se w słowniku i lepiej zapamięta? Czy zakładają, że czyta tylko ten, co jak dawna arystokracja od dziecka uczy się trzech języków? Miejscami męczarnią była dla mnie "Lolita", w której niejedna strona w połowie zadrukowana jest francuskimi zwrotami i czytelnik nieobyty w tej pięknej mowie może mieć tylko nadzieję, że nie napisano tam niczego kluczowego dla fabuły.

Wiecie, jak się zaczęła moja przygoda z francuskim? Od przypisów w "Biesach" Dostojewskiego, gdzie wykształcona Barbara Pietrowna niejeden raz wtrąci zdanie w tym języku.

 Może słownictwo i nie na czasie, może nie ma go oszałamiająco dużo - ale jaki piękny początek! Najważniejsze, że kontekst, kontekst i konkret, dzięki któremu zwrot niemal sam wpełza do mózgu. Większość prawdopodobnie nigdy nie będzie dane mi wykorzystać (lwia część to smęcenie ćućmoka Stiepana), ale nieświadomie liznęłam gramatykę i podłapałam przydatne słówka.

 Z trudem przychodzi mi wymienić tytuły. Prócz "Biesów", wspomniana wcześniej "Lolita", także "Lalka". W "Zoo City" sporo jest wtrąceń z suahili. Jeżeli nadarzy się tylko okazja, polecam zapisywać sobie nowe zwroty z przypisów. Przyjemne z pożytecznym!

Dobra, na pożegnanie: trzy zwroty!
hôtel garni - pokój z umeblowaniem do wynajęcia // hotel, który oferuje tylko miejsce do spania oraz śniadanie
Je m'en fiche! - Mam to w nosie!
Mais cela passera. - Ale to minie.

Z wyrazami szacunku
Kazik

czwartek, 4 lipca 2013

Sprawiedliwości!

"Archipelag Indyjski dawno przed przybyciem pierwszych Europejczyków miał już swoją bogatą historię, kulturę, tradycje. Około pierwszego wieku n.e. zamieszkujące  go ludy zorganizowane były w małe grupy rządzące się adatem."

 Jest to fragment wstępu do książki "Maks Havelaar" Multatuliego, którego autorem jest Jerzy Koch. Co oznacza to tajemnicze słówko "adat"? Jak donosi tłumacz w przypisach: "adat (arab.) - przekazane tradycją ustną niepisane prawa, obyczaje i instytucje obejmujące każdą dziedzinę życia."

I rzeczywiście: słowo to pochodzi od arabskiego rzeczownika
عادات (ʿādā́t)‎ oznaczającego "prawa, obyczaje" (liczba pojedyncza: [ʿā́da]) - zadomowiło się na Malezji pewnikiem dzięki muzułmańskim kupcom, którzy dotarli do tych rejonów jeszcze przed ich islamizacją w XIII wieku.

I. "adatok", w l. pojedynczej "adat" po węgiersku oznacza "dane".

II.

عادة سرية `ādat sirriyya to arabskie określenie na masturbację, powstałe w wyniku zestawienia słów "adat" oraz سرية "sirriyya" (sekretny, tajemniczy w rodz. żeńskim).


Z wyrazami szacunku
Kazik