czwartek, 27 listopada 2014

HOT or NOT, czyli...

...powrót po latach do początków lingwistycznego hobby.

DuoLingo nie było pierwszą stroną, na której codziennie pakowałam język - powiedzmy, że moją przedmową do wkroczenia na ścieżkę poliglotyzmu było Busuu. Tam poznałam pierwsze hiszpańskie słówka i nawiązałam rozmowy w obcych narzeczach. Zbierałam jagódki, poprawiałam teksty osób uczących się polskiego, wszystko było pięknie i ślicznie, jednak w pewnym momencie zaprzestałam - już nie pamiętam, czy miałam kryzys w nauce, ale na pewno zmęczyła mnie ilość materiałów przeznaczonych dla VIPów i bzdetne animacyjki do ogródka wyświetlającego się na profilu, które po prostu swoją ilością irytowały.

Naszła mnie nostalgia i po latach odkurzyłam swoje konto. Czy strona zmieniła się na lepsze?

CO JEST "HOT":
 Czat z nejtiw spikerami. Na Busuu jest masa chętnych do konwersacji i świadomych, że jesteśmy tu głównie po to, by się uczyć (kiedyś rozmowa z nejtiwem na temat obrazka była ćwiczeniem koniecznym do ukończenia działu). Czat udostępnia różne dziwne klawiatury oraz grzecznościowo-dyskusyjne zwroty w wybranym języku. Jeżeli nie masz ochoty na pogaduszki, możesz oczywiście zmienić status profilu.
 Jasne, że na czatach zdarzają się i dziwacy - pięć lat temu plagą byli arabscy użytkownicy, którzy zaczepiali młode panny i zachęcali je do rozpoczęcia gorącego romansu (jeden mi nawet proponował, że opłaci mi bilet lotniczy i będzie mnie utrzymywał przez cały pobyt). Obecnie na takich amantów nie trafiłam (może jestem za stara?) i stwierdzam, że busosowski czat to najlepsze, co ta strona ma do zaoferowania.

Zadanka domowe. Zarejestrowani mają możliwość wykonywania ćwiczeń pisemnych, które następnie poprawiają i oceniają inni użytkownicy. Pomysł fajny, na pewno zmusza do tego, by na chwilę przysiąść i pomyśleć. Gorzej, że prac jest wiele, ale korektorów mało, więc co rusz będziesz dostawać od strony powiadomienie, że X napisał pracę w języku Y, nie bądź świnia i popraw (co z tego, że nie uczysz się akurat tego narzecza). Byłam na stronie ledwo dwie minuty, i już dostałam pięć takich zleceń.

Dobrzy lektorzy. Nagrań dźwiękowych jest dużo, są czytane czysto i wolno (czasami wręcz za wolno).

CO JEST "NOT":
 Układ strony. To niewiarygodne, ale już wcześniej średnio czytelne Buusu stało się jeszcze mniej intuicyjne. Nie wiem, może nowi użytkownicy dostają jasną instrukcję na dzień dobry i nie mają żadnych problemów z poruszaniem się po serwisie, ja jednak mam z tym spore problemy. Dlaczego zniknęło drzewko nauki, które w swojej prostocie budowy cepa pokazywało, na jakim jesteś poziomie i które lekcje przerobiłeś?

 VIPowski dywan. Wiadomo, nic w życiu nie ma za darmo, i nie mam problemów z tym, że strony językowe blokują część treści z myślą o zarobku. Rzecz w tym, by rozdzielić to tak, by użytkownicy z wężem w kieszeni nie czuli, że zjadają ochłapy. Busuu nie tylko rzuca ochłapy, ale jeszcze podbiera je z miski.
 Kiedy zaczynałam swoją przygodę z tym serwisem, także była zawartość "Premium" - dotyczyła ona większości lekcji gramatycznych oraz nagrań przykładowych zdań w ćwiczeniach (był sam tekst). Rzecz jak najbardziej do przeżycia. Co mamy dziś? Hiszpański A1, lekcja 3: "Where?" zawiera pięć części. Słówka i ćwiczenie z pisania są darmowe, dwa zagadnienia gramatyczne i "voice speaking" są dla właścicieli profili z przyciemnionymi szybami. Sprawdzam słówka, na plus stwierdzam, że lektor przy zdaniach jest teraz dostępny dla przeciętnych śmiertelników, ćwiczenie z tekstem nie jest już odrębnym segmentem, a zostało wcielone do poznawania słówek (został także uszczuplony, zniknęły pytania do tekstu). Uwaga uwaga, teraz najlepsze: niegdyś darmowy test sprawdzający przyswojenie materiału jest P Ł A T N Y.
Rozumiem całą resztę, rozumiem, że czerwony dywan jest rozkładany przed gramatyką, nagrywaniem wymowy, esejami pisanych na temat obrazków/filmików, aplikacją mobilną, dostępem do nauki więcej niż czterech języków, kursem "Travel"/"Business" (cokolwiek by to nie było), bankiem słownictwa, materiałem ze strony na PDF, końcowym egzaminem udowadniającym, że ablujesz na poziomie A1 i innymi. Ale że zablokowano kręgosłup lekcji, mini-test pozwalający się sprawdzić!... Wow. Po prostu wow.
 Może histeryzuję i się czepiam. Wiele stron językowych wymaga w zasadzie niewielkiej opłaty za pełny dostęp, może więc warto wyłooWHAAAAAT?! 300 złotych za rok nauki?! 500 zł za dwa lata?! 60 zł za miesiąc?!
To...! To...! ...To bardzo dużo monet. Bardzo dużo jak na serwis z reklamą "Ucz się języków przez internet zupełnie bezpłatnie!".

Cześć, wychodzę, piszcie do mnie na Berdyczów drobnym pismem i bez znaczka. Może i pięć lat temu Busuu było świetną stroną dla poliglotów bogatych w chęci i pracowitość, dzisiaj to sensowna zabawa tylko dla bogatych - a i tak, gdybym miała luzem latające po kieszeni trzysta złociszy, wolałabym je zainwestować w kurs języka obcego, gdzie moją pracę będzie sprawdzać wykształcony ku temu pracownik, a nie inni użytkownicy-amatorzy (jeżeli im się będzie akurat chciało). Jedyna rzecz, dla której warto mieć tam konto, to czat.

Skoro jesteśmy w temacie rozczarowania stronami do nauki języków obcych, sięgnijmy po lepsze pod niemal każdym względem Duolingo. Wykluł się wreszcie tak długo oczekiwany szwedzki! Wykluwał się i wykluwał, przez jakieś dwa tygodnia datę otwarcia kursu przekładano na dzień następny, wreszcie wygramolił się z tej skorupki. Niestety, rzecz jest jeszcze niedopracowana - lektor jest okropny (duża wada zważywszy na fakt, że wymowa szwedzka jest bardzo trudna i nieregularna!), nie ma specjalnych znaków przy wpisywaniu odpowiedzi. Zaczynam trzeci szczebelek, merytorycznie jest na razie w porządku (choć wyjaśnienie "a/the" mogło pojawić się wcześniej).

Z lepszych wieści: w będącym w stanie beta irlandzkim lekcje zostały uzupełnione o nowe słówka, w pierwszej połowie grudnia pojawi się turecki - miejmy nadzieję, że bez opóźnień i z lepszym startem niż skandynawskie narzecze. Tuż za nim węgierski (także przewidywany na koniec tego roku), niespodziewanie pojawiło się błyskawicznie rozwijające esperanto (luty 2015). Powolutku rozwijają się rosyjski (za dokładnie rok!), ukraiński, polski i rumuński. Nadwiślańskiej mowy będzie się można uczyć już w 2021...

Z wyrazami szacunku
Kazik

piątek, 14 listopada 2014

Morduj jak na panienkę przystało, czyli...

...kawaii~! narzędzie zbrodni.



W 2013 koreański odpowiednik TeleMango podbił rynek nowym produktem - "장미칼". Cóż to według reklamy był za nóż, ach! Tnie jak miecz świetlny, a o ile bardziej stylowy i tańszy! Skórka ananasa? Żaden problem! Mięso z kością? Jak przez masło! Cuma okrętowa? Dawajcie ją tu! Stalowa rura? Można przeciąć w locie! Melony, drewno, diamenty, Saracena na koniu, wszystko przecina jednym zgięciem nadgarstka z gracją księżniczki. I to wszystko za nędzne 29,900 wonów!

Jak to z cudami telemangowymi bywa, szybko znalazło się grono niedowiarków i heretyków. W Internecie pojawiły się głosy, że ten cały "장미칼" znowu tak fantastycznie nie przecina, na jedzeniu zostają fragmenty ozdobnego wzoru i generalnie szkoda pieniędzy. Tematem zainteresował się ichniejszy Uwagopogromcomit, szumnie reklamowane ostrze z niemieckiej stali 420J2, używanej do produkcji cholernie drogich garnków i narzędzi chirurgicznych, okazało się nie być lepsze jakościowo od normalnych łyżek (produkująca ją firma POSCO wystosowała oświadczenie w tym temacie, ale nie wyciągnęła konsekwencji prawnych).

Dobra, ale dlaczego właściwie Wam o tym piszę? Bo jestem skończonym ćućmokiem i przez dobre pół dnia byłam święcie przekonana, że widzę fantastyczną grę słowną tam, gdzie jej nie ma *tu miejsce na ironiczne, niemrawe oklaski*. Nie szkodzi, zawsze to świetna okazja, by łyknąć ze dwa koreańskie słówka.

장미칼 /jangmikal/ to po prostu połączenie słów "장미" /jangmi/ - "róża" i "" /kal/ - "nóż". Mam nadzieję, że dzięki tej historyjce lepiej się zapamięta!


"Rose Knife" zrobił swego czasu zawrotną karierę w memowym zakątku koreańskiego Internetu, a najczęstszym motywem było przerobienie broni postaci mających umiłowanie w nożach i potężnych mieczach
 Z wyrazami szacunku
Kazik


środa, 5 listopada 2014

Haaalo, tu jest podręcznik, gdzie lezie!, czyli...

...parę trików, coby się skupić.

To jedna z moich największych bolączek przy nauce - niemożność skoncentrowania się. Mam problemy ze skupieniem się na jednym zadaniu, próbuję robić milion rzeczy na raz, tu sprawdzę słówka z języka X, w połowie ich powtarzania zerkam na reguły gramatyczne w języku Y, ale przeplatając to z przepisywaniem fiszek. Mój ból egzystencjalny zostaje stłumiony (bo ma się w końcu to poczucie, że wzięło się dzień pełną garścią i przygotowało tyyyyyle rzeczy!), ale w ostatecznym rozrachunku okazuje się, że porządnie utrwalone nie jest nic i trzeba połowę zaczętych zadań zaczyna od początku.

Jeszcze nie rozgryzłam, jak poradzić sobie z tym problemem (jest zadziwiająco mało polskiej literatury w tym temacie), eksperymentuję metoda po metodzie i mam nadzieję, że dzięki solidnej pracy sobie poradzę (ćwiczenie na dziś: nie wstawać i nie włączać innych stron, dopóki nie skończę tej notki).

1. NIE ŚPIEWAM, NIE TAŃCZĘ, WIZUALIZUJĘ POMARAŃCZE
To była pierwsza metoda, z jaką się spotkałam, niech więc ma ten zaszczyt otwierania listy.

Zamykamy oczy i wyobrażamy sobie pomarańczę. No pomarańcza pierwsza klasa. Cały trik polega na tym, żeby o niej nie myśleć, nie opisywać ją słowami, a włączyć czyste wrażenia i doznania - wyobrażam sobie, ale nie myślę. Przypominamy sobie, jaka jest faktura tego owocu, jaki ma ciężar, gdy się go weźmie do ręki, jak pięknie pachnie, jaki jest soczysty, jak sok się lepi na palcach... Zwieńczeniem ćwiczenia jest ponoć dojście do takiego stanu, w którym "kładziemy" na swojej głowie tę wyimaginowaną pomarańczę, a oszukany mózg jest święcie przekonany, że ona faktycznie tam jest i wysyła do skóry stosowne informacje na ten temat. Nigdy nie udało mi się tego osiągnąć, ale samo ćwiczenie faktycznie pozwala się wyciszyć i skupić.

(Nie, nie wiem, dlaczego akurat pomarańcza, może autor metody szczególnie lubi. Myślę, że spokojnie zadziała z każdym owocem.)

2. DZWONEK W TELEFONIE NA OBIAD
Codziennie będę powtarzał haitański, na opuściłem się, no nie ma bata, systematyczność musi być - no siadam, siedzę i śledzę podręcznik. "Bčf ", ale wiele "bčf " to"bčf yo"... Oho, czy to nie słodkie piknięcie przychodzącej wiadomości na FB? Szybciutko sprawdzę, szybciutko odpiszę, szybciutko sprawdzę tablicę... Nie, dobra, zaraz, jakie będzie najdosłowniejsze tłumaczenie "chen moun nan"... O rety, zupełnie zapomniałem załadować sobie nowy odcinek "Plebani"! Ten link nie działa, tu trzeba mieć konto premium, o, ładuje się, "sa se bon!", że tak sobie zakrzyknę z haitańska, a właśnie, miałem go przecież powtarzać, już już.. tylko zażyję swoją dzienną dawkę śmiesznych kotów z Internetu.

Łatwo o rozproszenie w trakcie nauki i bzdurne przekonanie, że się siedziało nad książką cały wieczór, a do głowy nic nie weszło, bo przez większość czasu coś musiało TERAZ, NATYCHMIAST odciągnąć nas od wkuwania. Wstęp długi, a metoda prosta - ustalamy, jak zwykle, że teraz będę siedział i się uczył, po czym nastawiamy komórkę/budzik/stoper/minutnik na jajka, cokolwiek, co czas mierzy i wydaje dźwięki. I przez te pięć, dziesięć, dwadzieścia minut siedzimy przy pracy, i nic nas nie obchodzi, że Facebook wyje, że dzwoni telefon, że zapomnieliśmy podlać kwiatka. Po wyznaczonym czasie robimy sobie 5-10 minutową przerwę, w trakcie której załatwiamy wszystkie próbujące nas zgnębić sprawy, nie wcześniej.
Kilka uwag. Po pierwsze, nie kontrolujemy tego czasu, nie patrzymy ciągle na komórkę, ile jeszcze tej tortury. Jak zapiszczy, to zapiszczy, odruchowe sprawdzanie czasu to też przeszkadzajka. Po drugie, nie ma sensu rzucać się na głęboką wodę, lepiej sprawdzić, jak dajemy sobie radę z dziesięcioma minutami takiej dyscypliny, i z czasem zwiększać ten czas. Po trzecie, jeżeli martwisz się, że znowu zapomnisz o przypomnianych sobie w trakcie nauki rzeczach, po prostu przygotuj sobie małą karteczkę, na której będziesz je zapisywał.

3. SŁOWA, SŁOWA, SŁOWA W AKAPICIE
Tę metodę poznałam podczas uczenia chłopca z ADHD i bezbłędnie działała za każdym razem, gdy trzeba było zapobiec jego nadaktywności.

Przeczytaj akapit, treść nieważna. Następnie policz znajdujące się w nim słowa. Policz je jeszcze raz, dla pewności. Zrób tak z kolejnym akapitem. I jeszcze jednym. Aż poczujesz, że faktycznie jesteś wyciszony i gotowy do pracy.
To właściwie tyle. Jeżeli z czasem zadanie staje się za proste, po prostu zwiększamy liczbę akapitów, w których za jednym podejściem trzeba zliczyć wszystkie wyrazy. Osoby na poziomie hard po pewnym czasie potrafią określić niemal bezbłędnie liczbę słów tak na oko, a na moim wyżej wspomnianym podopiecznym słowa przestały robić wrażenie, zaczął liczyć litery.

4. YEEEEY, GRY TIME!
Punkt sponsorowany przez moją małą miłość do wszelkich gier planszowych.

Wiadomo, nie każdy lubi (chociaż różnorakich gier jest tyyyyyyle, że muj jej!, chyba każdy znajdzie coś dla siebie!). Ale warto przypomnieć, że to, co nam podsuwano w dzieciństwie do rozwijania się, na pewno nie zaszkodzi na stare lata. Stare, dobre memo, z nowszych sprawdza się Totem (wydaje się, że ilość dźwięków generowana przez uczestników nie sprzyja ćwiczeniu koncentracji, ale wierzcie mi, jak chcecie wygrać, musicie się solidnie skupić!), szachy w formie wszelakiej. Także Internet oferuje od groma flashowych gier na ćwiczenie umysłu. Na krakowskich Targach Edukacji miałam okazję zapoznać się z ofertą strony "BrainMax" poświęconej ćwiczeniom na mózg (bardzo podobała mi się gra na koncentrację polegająca na karmieniu cukierkami duszków obijających się po ekranie). Zachęcam do zapoznania się, bo zawartość jest bardzo solidna - niestety, płatna, jednak abonament jest stosunkowo niedrogi, a pierwszy miesiąc próbny - gratis.

Skoro jesteśmy w temacie, dorzucę rozgrzewkę z kostkami - dobre ćwiczenie, gdy nie mamy za wiele czasu, a robota czeka. Rzucamy trzema kostkami na raz i gdy tylko wypadną oczka, błyskawicznie zakrywamy je dłonią. Odkrywamy ją dosłownie na pół sekundy, jedno tycie zerknięcie, i zapisujemy wyniki. Jeżeli poprawnie zapamiętamy poszczególne wartości kostek, dokładamy kolejną. Ćwiczenie szybkie, konkretne i zmusza mózg do nagłej pracy na najwyższych obrotach. Z niewyjaśnionych dla mnie powodów, statystycznie najlepsze wyniki osiągają w tej grze gimnazjaliści.

Doczytaliście do końca? Przyznaję, że często sama w swym rozproszeniu rzucam dany tekst w połowie. Nic to, wciąż nad tym ćwiczymy - z przyjemnością donoszę, że udało mi się napisać tę notkę bez zajmowania się innymi rzeczami, juhu! Jest nadzieja!


Z wyrazami szacunku
Kazik

PS Haitańskie słówka i zdania znalezione na stronie Haitian Creole.

sobota, 11 października 2014

Przyjaźń polsko-hinduska, czyli...

...ucz się hindi, póki dają!

Zamieszkujesz piękny gród Kraka albo okoliczne wsie? Świetnie! Chcesz poznać nowy narzecze, szukasz interesujących umiejętności do wpisania w CV albo marzy Ci się wielka podróż po Indiach? Fantastycznie!

Już od kilku lat Dom Kultury "Podgórze" (obok przystanku Korona) dzięki dobroci ambasady Indii organizuje darmowe kursy języka hindi. W zeszłym roku liczba zajęć wzrosła z dwóch do czterech tygodniowo, w tym grupa zaawansowana rozszczepiła się na dwie. Lektorzy są bardzo sympatyczni, zaangażowani i mieli do czynienia z hindi na żywo. Ludzie uczęszczający są przeróżni pod względem wieku, zainteresowań, wykształcenia czy zawodu, łatwo poznać kogoś interesującego. Nie ma żadnej presji, wszyscy tak samo poświęcają swój wolny czas i rozumieją, że nie zawsze jest się w stanie wyuczyć na kolejne zajęcia - zero stresu przy wypowiadaniu się. To już będzie trzeci rok, jak chodzę na ten kurs i mam nadzieję, że na tym się nie skończy. Materiał jest ciekawy, prowadzący mają dużą wiedzę na temat języka i samych Indii i świetnie się czuję wśród tych ludzi.

Serdecznie zachęcam do wzięcia udziału w kursie hindi! Przypominam, zajęcia są bezpłatne, nie trzeba się wcześniej zapisywać. Grupy są trzy: początkująca, średnio-zaawansowana (w niej jestem!) i zaawansowana, spotkania odbywają się dwa razy w tygodniu po półtorej godziny. Więcej informacji można bez problemu uzyskać od miłej pani w sekretariacie.

Z wyrazami szacunku
Kazik

niedziela, 20 lipca 2014

Sowo, naucz!, czyli...

...strony o nauce języków z sową w roli maskotki.

No nie znam ich za wiele, ale dwie z nich to zawsze starczy, by napisać notkę.

NOCNA SOWA
Blog dwójki pasjonatów prowadzących kursy norweskiego zarówno w pięknej ojczyźnie tego języka, jak i w świecie wirtualnym. Ile są one warte - zarówno pod względem merytorycznym, jak i finansowym - nie mam pojęcia, jednak blog jest z pewnością wart uwagi. Jego założyciele zamieszczają notki zarówno z myślą o początkujących, jak i co bardziej zaawansowanych - wpisy o gramatyce są proste, często trafiają się interesujące filmiki czy wywiady z ciekawymi ludźmi. Ci, co norweskim nie są zainteresowani, także znajdą coś dla siebie. Nocna Sowa stawia przede wszystkim na kreatywność i samokształcenie, stąd mnóstwo propozycji nowych metod nauki ćwiczących nie tylko język, ale też uczących dyscypliny i organizacji pracy. Co więcej, prowadzący strony są bardzo życzliwi, chętnie i kulturalnie odpowiadają na pytania, nierzadko dorzucając dobrą radę czy uwagę i starają się odpowiadać na każdy komentarz.

Strona jest całkowicie darmowa, a subskrypcja nie stoi zakurzona. Nie mam chwilowo w planach norweskiego, jednak odwiedzam Nocną Sowę z ochotą.

DUOLINGO
Ta młodziutka (bo zaledwie dwuletnia) strona szturmem wzięła serca internetowych samouków, pozgarniała nagrody i nie ustaje we wprowadzaniu nowości. Prosty interfejs, zróżnicowane ćwiczenia i nagradzanie użytkownika za systematyczną pracę to nie wszystko. Zdziwić początkowo może skąpa ilość gramatyki (tylko niektóre lekcje zawierają krótkie objaśnienia) - Duolingo wydaje się opierać na nauce metodą prób i błędów. Jakkolwiek jest to sposób, dużo łatwiej w razie wątpliwości zajrzeć do dyskusji pod danym ćwiczeniem, gdzie rodzimi użytkownicy czy zahartowane w danym narzeczu osoby pomogą wspólnymi siłami dojść do wyjaśnień. Duolingowa społeczność jest przyjazna, chętnie odpowiada na pytania, dzieli się linkami, ciekawostkami czy relacjami z serii "czy my, tubylcy, naprawdę tak mówimy". Takiego systemu nie zastąpi żaden wirtualny kurs.
 Poza lekcjami słownictwa, strona oferuje możliwość tłumaczenia ogromnej masy oryginalnych materiałów (z tego zresztą się utrzymuje). Tu także liczy się przede wszystkim praca zespołowa: nie tylko przekładamy dany tekst, ale także kontrolujemy i oceniamy cudze wersje.
Kluczem do nauki jest systematyczność. Za każdą lekcję, powtórkę czy tłumaczenie otrzymuje się punkty i zdobywa kolejne poziomy (trofea widoczne dla wszystkich użytkowników). Od czasu do czasu skapną się klejnociki, za które kupujemy głupotki rodzaju stroju dla maskotkowej sowy czy dodatkowe lekcje. System liczy także, ile dni pod rząd się uczymy, co jest sporym motywatorem.

I co najlepsze - Duolingo jest całkowicie bezpłatne, żadnych płatnych lekcji dla VIPów, wszystko z serii "bierzcie i jedzcie z tego wszyscy". Dla osób polskojęzycznych dostępny jest tylko angielski, dla anglojęzycznych oferta jest szersza: południowoamerykański hiszpański, francuski, włoski, brazylijski portugalski, niemiecki oraz świeżutki niderlandzki sprzed zaledwie dwóch dni. Na ukończeniu jest irlandzki, duński i węgierski, w przygotowaniu m.in. polski.

Aplikacja na telefony również jest darmowa. Przy wyszukiwaniu wyświetli się "Angielski za darmo z Duolingo" opisany tak, jakby oferował tylko jeden język - ściągajcie śmiało, zawiera to samo, co strona internetowa.

Moja duolingowa gablota bycia osom na dzień dzisiejszy


Z wyrazami szacunku
Kazik

PS Poza satysfakcją z rozreklamowania dobrych stron, nic za te peany zachwytu nie mam.


czwartek, 17 lipca 2014

Nanananana, lesbiiiiijkaaaa!, czyli...

...komiksowi bohaterowie językiem Finów.

Fińska nacja ma eleganckie osiągnięcia na polu czystości językowej, na których widok Francuzom łzawią oczy, a Turcy uchylają z szacunkiem kapelusze. Wymyślanie własnych odpowiedników dotyczy nie tylko nazw zagranicznych wynalazków, ale i imion.

Załóżmy, że będąc w Finlandii, naszłaby Was nieopanowana potrzeba obejrzenia komiksów z kaczorem Donaldem. Nie władając ni lokalnym narzeczem, ni angielskim idziecie do kiosku z nadzieją, że uda się Wam dogadać za pomocą słowa "Donald" i magii gestykulacji. Marne szanse! W Finlandii Donald został przechrzczony na "Aku" - Aku Ankka. Podobnie wygląda to u Szwedów (Kalle Anka) i Duńczyków (Anders And).

Czerwcowy numer fińskiego "Kaczora Donalda". Ech, mój numer sprzed sześciu lat kosztował jeszcze dwa euro!

Hämähäkkimies, Lepakkomies, Teräsmies... Jak to, nie poznajecie najsłynniejszych komiksowych superherosów? Kolejno: Spider-man, Bat-man oraz Superman - dwaj pierwsi są przełożeni dosłownie, teräsmies znaczy "człowiek-stal".

Uważajcie na nietoperza w Finlandii! Lepakko jest także kolokwialnym określeniem lesbijki. Ponoć wzięło się to z problemu z wymową słowa "lesbian" (w fińskim alfabecie nie figuruje "b"), które siłą rzeczy zniekształcono, co przypominało swojskiego gacka. Nie jest to określenie wulgarne, ale też nie jest miłe (odpowiednik naszej "lesby"), więc raczej wstrzymajcie się w jego używaniu. 

Wzór na koszulkę ze sklepu internetowego "Moscas de colores", oferującego odzienie z nadrukami zawierającymi hasła z "gejowskiego słownika" i ikonografiki nawiązujące do nich.


Z wyrazami szacunku
Kazik