środa, 11 listopada 2015

Mów do mnie jeszcze!, czyli...

...o tym, jak nie znosimy się odzywać w języku obcym.

Po pierwsze, obniżmy poprzeczkę - jeżeli jesteś dorosły, nie osiągniesz w kwestii wymowy poziomu native speakera. Chyba, że Twoi rodziciele postanowili zawczasu wygimnastykować ci aparat mowy i dręczyć ucho rozróżnianiem ฃ od ค, a do tego poświęcisz na to całe mnóstwów godzin, to być może wtopisz się w miejscowy tłum - tylko po co? Tak długo, jak nie planujesz kariery szpiegowskiej, perfekcyjna wymowa z idealnym akcentowaniem, intonacją że można ją śpiewać i modelowym "h" dźwięcznym nie jest niezbędna w komunikacji, a czasy, w których przyporządkowywano do danej klasy społecznej na podstawie akcentu szczęśliwie minęły. Czy śmieszy Cię obcokrajowiec, co mówi po polsku w melodii swojego ojczystego języka? Czy przestajesz go brać na poważnie, albo traktujesz jak niewykształconego idiotę? No właśnie.

Ale to przecież nie wstyd o brzmienie jest kluczowy, tylko zawartość - początki nauki obcego języka są upokarzające. Jeżeli poziom kompetencji w języku ojczystym to trampolina, a nowe narzecze to znajdujący się kilkadziesiąt metrów niżej basenik, to nagły skok wymaga sporej odwagi. Niby po wylądowaniu w wodzie nic się nie stało, ale Jeżu Słodkowodny, jaka siara, stałem na tej trampolinie i stałem, i tak idiotycznie wymachiwałem kończynami w powietrzu, wszyscy się gapili i pewnie się śmiali, nigdy więcej...

Uczucia hamujące niedzieci przed mówieniem w języku obcym nazywa się fachowo filtrem afektywnym. To przez niego czujemy się jak błazny, kiedy nagle nasze ukochane narzędzie służące do wyrażania siebie ze szwajcarskiego scyzoryka zamienia się w plastikowy nóż z co najwyżej "lubię zwierzęta, mam kota, mój kot ma cztery nogi i jest pomarańczowy". Głupio, nie? No głupio, bo gdyby nie filtr afektywny, uczylibyśmy się znacznie szybciej.

Dorośli mają tę przewagę nad dziećmi, że lepiej znają ludzi i życie. Co znaczy mniej więcej tyle, że nawet przy słabej znajomości języka są w stanie lepiej się komunikować i przy odrobinie dobrej woli prowadzić jako-taką konwersację. Dwie anegdotki: pewien obcokrajowiec nie mogąc znaleźć jajek w markecie, a nie znając na nie słowa zapytał pracownika, gdzie znajdzie "kurze dzieci". Dwie dalekie krewne, jedna znająca tylko polski, druga - francuski, prowadziły dość długą konwersację opartą na "-Piotr ça va? -Ça va! -Asia ça va? - Ça va!". Pan zjadł na kolację jajecznicę, panie miło sobie pogawędziły o rodzinie.

W 1982 badacze Asher i Garcia stwierdzili, że przy nauce zdań połączonych z ruchem (pokazywanie, odgrywanie scenek) dorośli osiągając znacznie lepsze wyniki, niż dzieci - jedynym problemem jest to, że trudno przekonać ich do takiej "infantylnej" nauki. 

Co z tego wynika? Po pierwsze, nie jesteś sam w swoim wstydzie przy mówieniu - to całkowicie naturalne i wszyscy to przechodzimy. Po drugie, 99% osób mających do czynienia z Twoją kulawą wymową nie myśli o Tobie jak o upośledzonym. 99%, bo niemal zawsze znajdzie się jakiś palant, którego niepomiernie bawią cudze (bo przecież nie jego) próby wypowiadania się, ale nie przejmujemy się nim, bo cóż, jest palantem. Po trzecie, żeby przełamać opory, trzeba zacząć mówić, mówić i jeszcze raz mówić. Gadać do siebie, znaleźć sobie sympatycznego partnera językowego, robić ćwiczenia związane z wypowiadaniem się. Nie ma co tego odkładać na później czy łudzić się, że wraz ze wzrostem innych umiejętności językowych ten problem przy okazji zniknie. 

Notkę zakończę ciekawostką: Warchoł-Schlottmann twierdzi, że "wszystkie opory można zmniejszyć poprzez podanie dorosłym alkoholu (już po wypiciu ok. 28 gramów 45% alkoholu ich wymowa znacznie się poprawiła)". Co to za ciekawostka, jak wszyscy to wiedzą, ale przynajmniej teraz możecie się przy tym powoływać na Naukę. 


Z wyrazami szacunku
Kazik